***
Błądzę,
tak zamyka mnie,
zamyka mnie na wszystko,
ta pogarda z czyjejś strony,
Błądzę,
bez winy nie ma nikogo,
ja nią jestem też,
dogłębnie czuję każdy
najmniejszy nerw ciała,
mózg tkwi wybebeszony,
z powbijanymi weń kolcami
nasiąkniętymi jadem lęku,
Błądzę,
szukam Ciebie i siebie,
wszystko jest tak straszliwie nie do zmiany,
a niby do zmiany,
człowiek od narodzin skazą naznaczony
leży u podnóży czegoś,
ciągle wierzę, że to jest jednak Bóg,
tłumaczenia sobie o przemijalności,
od tych tłumaczeń boli język i głowa,
teraz jest się tu
i tu dusi niewysłowiony szloch,
poczucie opuszczenia,
choć dookoła tyle ciekawych twarzy,
samotność wewnątrz jest o wiele
[bardziej paląca,
nie pozostawia nic,
ze wszystkimi – a sam,
schizofreniczny bieg po nadzieję,
psychopatyczny taniec wisielca,
któremu wkłada się pętlę na szyję,
za oknem szaleńczy deszcz barw,
a w środku,
tornado,
pustoszeje wszystko,
z dnia na dzień,
z nocy na noc,
koi tylko sen,
płaczący, wijący się ostatni promyk nadziei,
jakie szanse ma
wobec tej szaleńczej kaskady
[niewysłowionego bólu,
Błądzę,
zależne ode mnie jest tylko być albo nie
[być,
myśleć albo nie myśleć,
istnieje jednak jeszcze sumienie
jedyny przeciwnik wolności
i strach,
on pozostawia tu was ...
Błądzę
